Wstaje rano, uśmiechnięta buzia
Myje swoje ząbki, bo chwali to pani Zuzia
Ulicami dzisiaj, czeka mnie przeprawa
Nie chce mój oddech, powalił ja na kolana
Pierwszy stop to żaba, raz dwa po śniadanie
Niby prosta sprawa, jasny wybór jak w reklamie
Pyszne batoniki, przeplatane krakersami
Wybieram smakołyki, słodkie jak za lada pani
Taki piękny dzień, wita mnie przechodzień
Panie kierowniku, poratuj pan w złocie
Moneta albo dwie - bedzie pan uśmiechnięty
Szkoda tylko ze bezzębny!
Każdy dzień to nowa szansa
Przyjmuje każde wyzwanie
Czasem jak partia pasjansa
Czasem walka o przetrwanie
Dopijam mleko, zbieram się na miasto
Piechotką daleko, a w autobusie ciasno
Przystanków sześć, nie mniej zapachów
Nos zakrywa pięść, miejski dziki zachód
Siadam przy swym biurku
Każdy siedzi w swym meldunku
Zanim krzyknę ratunku
Słońce świeci z innego kierunku
Do kolejnego punktu, nosą mnie nogi
Zbiór agrokultur, gra sobie Bon Jovi
Na placu z turystami, wielki plakat z plodami
Napis mami, proszę, podziwiać droga pani
Cóz się nie podoba? Taka wielka szkoda
Ja bym sobie sobie wyskrobał
Ledwo obiegłem pół miasta
Patrze na zegarek, jest już dziewiętnasta
Gdzie jest Zuzia?
Ej